Zespół Poradni Specjalistycznych

ul. Tomaszowska 10J/, 96-200 Rawa Mazowiecka, tel:

Warto wiedzieć

W 2015 r. wydatki na ochronę zdrowia pochłonęły 6,3% PKB, z tego 4,5% stanowiły wydatki z budżetu państwa. O skali tego zjawiska niech świadczy raport OECD Health Statistic – Polska zajęła w nim 31 miejsce na 36 sklasyfikowanych państw, w tym 26 wśród krajów Unii Europejskiej (wyprzedziliśmy tylko Łotwę i Rumunię). Blisko dwukrotnie więcej środków przeznacza się w Szwajcarii, Niemczech czy Szwecji. Nawet zadłużona po uszy Grecja i Korea Południowa, państwo z jednymi z najniższych wydatków rządowych w OECD, wyprzedzają nas w tym rankingu.

Dysproporcja ta jest jeszcze bardziej widoczna, jeśli weźmiemy pod uwagę wydatki per capita. W Polsce wyniosły one nieco ponad 1 250 euro, co nie jest nawet połową średniej wartości unijnej. Luksemburg, Szwajcaria czy Norwegia wydały na każdego obywatela znacznie ponad 4 500 euro. Wynik w okolicach 4 000 euro per capita osiągnęło sześć kolejnych krajów, m.in. Irlandia i Austria.

Pokazuje to, z jak wielkim problemem mamy do czynienia. Choć budżet NFZ systematycznie rośnie, to poziom przynajmniej średniej europejskiej wciąż jest dla nas nieosiągalny. Szacuje się, że zbliżenie się do średniego poziomu w krajach OECD (ok. 10% PKB) wymagałoby zwiększenia wydatków gospodarstwa domowego na świadczenia medyczne o ok. 450 zł miesięcznie – w skali kraju dałoby to 60 mld zł.

Zasadniczo służba zdrowia w naszym kraju kojarzy nam się z trzema jakże irytującymi i ciągle powtarzającymi się problemami, mianowicie: wszechobecne kolejki, brak lekarzy i pielęgniarek, za mało pieniędzy.

Z kolei rozwiązanie problemu dostępności powiązane jest z dostępem do lekarzy i lepszą organizacją pracy, a to z kolei wynika wprost z dodatkowych pieniędzy.

Generalnie problem braku funduszy na leczenie istnieje w Polsce od początku powstania systemu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego w 1999 roku. Wówczas bowiem podjęto jakże ryzykowną decyzję o niedoszacowaniu składki zdrowotnej, która według analiz już na starcie powinna wynosić 11,0%, a nie 7,5% od roku 1999, czy 9,0% od roku 2007.

Co też istotne w powyższej materii to fakt, iż składka zdrowotna 7,75% odliczana jest od podatku dochodowego, zatem bezpośrednia opłata to tylko 1,25%. I od tej zasady obowiązuje dużo wyjątków, powodujących uprzywilejowanie dużych grup społecznych, jak chociażby osoby ubezpieczone w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS), czy też prowadzące pozarolniczą działalność gospodarczą.

Negatywne dla całej służby zdrowia konsekwencje spowodowane niską daniną na rzecz zdrowia i brakiem solidaryzmu w płaceniu składek pogłębiały się wraz z małą skłonnością kolejnych rządów do zwiększania nakładów budżetowych.

W Polsce kuleje nie tylko leczenie, ale i profilaktyka zdrowotna. Wspomniane już wcześniej problemy – niski poziom dostępu do lekarzy, długie kolejki, reglamentacja nawet podstawowych świadczeń – powodują, że na wizytę umawiamy się niemal wyłącznie wtedy, gdy z naszym zdrowiem już coś się dzieje. Rzadkością są kontakty z lekarzem np. w celu uzyskania porady na temat racjonalnego odżywiania. Można więc powiedzieć, że w Polsce promuje się nie zdrowie, a jego naprawianie. Można to prześledzić choćby na przykładzie badań cytologicznych. Choć w latach 2006-2015 zanotowano pokaźny wzrost kobiet, które z nich skorzystały (z 12,7 do 42,11%), to już w 2016 r. wartość ta spadła o połowę. Nie może więc dziwić, że pod względem średniej długości życia bliżej nam do Litwy i Łotwy niż do Niemiec i Austrii. Polska wciąż znajduje się w grupie krajów, gdzie wartości te nie osiągają 80 lat – głównie za sprawą nadumieralności mężczyzn.

Korzyści płynące z profilaktyki są nie do przecenienia. Szacuje się, że w 2010 r. wydatki na leczenie nowotworów wyniosły w skali świata co najmniej 1,16 biliona dolarów (2% produktu światowego brutto), choć wartość ta nie uwzględnia kosztów długoterminowych, np. kosztów opieki. Dzięki wdrożeniu programów profilaktycznych można byłoby zapobiec nawet połowie zgonów – do 3,7 miliona rocznie – oszczędzając przy tym 100-200 miliardów dolarów. Warto też zwrócić uwagę na długoterminowe efekty profilaktyki. Szacuje się, że podjęcie odpowiednich działań w kwestii prewencji urodzeń wcześniaczych skutkowałoby nie tylko zmniejszeniem ich liczby, ale też wyraźnymi oszczędnościami wydatków na leczenie medyczne i pozamedyczne noworodków – nawet do 3,8 mld zł w skali roku. Jak informuje czasopismo „Home & Market”, odpowiednia dieta ciężarnych kobiet mogłaby zapobiec blisko 1 400 porodów wcześniaczych rocznie. Zważywszy, że koszt leczenia jednego wcześniaka to ok. 17 tys. zł, tylko to jedno działanie dałoby 24 mln zł oszczędności. O korzyściach pozafinansowych wynikających ze zdrowo urodzonego dziecka nie trzeba nawet wspominać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *